Creepypasta Wiki
Advertisement

- Tato! Tato! Tam jest potwór! – Słyszę wzywanie sześcioletniej córki. Pewnie to nic strasznego, a ona wystraszyła się po prostu czegoś co wydawało jej się, że widziała, względnie jakiegoś cienia, który strasznie się ułożył.

- Ah, tak? Kim on jest? – pytam wchodząc po schodach kierując się do jej pokoju. Schody delikatnie skrzypnęły pod wpływem mojego ciężaru. Czy się boję? Ani trochę.

- T-To cie-eń. N-Nie, t-to jest cz-człowiek. N-Nie, ja nap-prawdę nie w-wiem, kto t-to jes-st! – krzyczy zaniepokojona jąkając się przy tym.

- Nic się nie bój! Już do ciebie id… - Nie muszę dokańczać. Mój głos nagle zamarł, gdy otworzyłem drzwi. Przed moją małą córką skuloną w kącie pokoju, stała niesamowicie wysoka, i w większości całkowicie czarna postać. Nawet jej rozczochrane włosy, całe w nieładzie, były czarne. Odwrócił się do mnie. Miał żółte oczy, które jeszcze bardziej mnie przeraziły. Zdawały się przeglądać mnie całego na wylot. A jego uśmiech dodatkowo wzbudzał przerażenie. No i nie posiadał własnego cienia, a nie wspomnę o jego głosie.

- Bu – powiedział roześmiany, i chyba tylko mu było do śmiechu.

Stałem jak wyryty przez dobrych kilka sekund, aż się wreszcie ocknąłem. Wiedziałem, że nie powinienem ją zostawiać, ale zrobię to tylko na małą chwilkę. Zbiegłem jak najszybciej ze schodów, skierowałem się do kuchni i migiem wyciągnąłem ostry nóż kuchenny. To była chyba najlepsza broń, jaką mógłbym stąd wybrać. Popędziłem znowu na górę, tak, że o mało się nie wywróciłem.

Teraźniejszy widok był zdecydowanie gorszy, od wcześniejszego. Postać głaskała delikatnie po głowie moją córkę tymi swoimi wstrętnymi, patykowatymi palcami. Tylko one – nie licząc twarzy, ramion i obojczyka – nie były czarne, tylko koloru jasnej, białej skóry.

- Tato, nie ma się czego bać. Ten pan nie jest zły – mówi choro, jakby zahipnotyzowanym głosem. Cała sytuacja staje się coraz bardziej niedorzeczna. Jakby sen, nie, raczej koszmar.

Zamachnąłem się na postać, która w mgnieniu oka zmieniła się w cień. Dosłownie. Ale nie taki byle jaki cień. Była swoim cieniem, aczkolwiek w miejsca, gdzie ma oczy, świeciły się na żółto-złoto, a na miejscu ust pojawił się biały, jakby kreskówkowy uśmieszek.

- Chciałeś mnie zabić – powiedział lekko smutnym i zawiedzionym głosem, a jednak uśmiech nie znikł z jego twarzy. – Więc nie powinieneś być zły, że zrobię to. – Pstryknął palcem, by dodać grozy sytuacji. Moje ręce mimowolnie się poruszały. Wbrew swojej woli zaatakowałem swoją córkę nożem, przekrajając jej szyję na tyle, żeby zginęła. Zacząłem szlochać. To musi być koszmar, po prostu musi, a ja po prostu muszę się z niego wybudzić. Jednak przebudzenie nie nastąpiło. Chwilę potem sam poderżnąłem sobie gardło i dołączyłem do córki.

Słyszę kroki. Kilkanaście cichy kroków. Za pewne nie jest to jedna osoba. Mimo to i tak będzie pestka. Widzę, jak świecą latarką w przeróżne kąty, by mnie wywabić. A kiedy to nie daje żadnych rezultatów, a pokój dalej jest pogrążony w ciszy, zapalają żyrandol. Trochę głupi pomysł. To właśnie przez światło są i cienie. A zresztą skąd pomysł, że można mnie unicestwić brakiem cienia? Same bzdury.

Z trupów jeszcze delikatnie sączy się krew. Ich szyje mniej więcej gdzieś po środku są przecięte nożem kuchennym. Trochę nudne samobójstwa, liczyłem, że popełnią jakieś lepsze. Ale czego ja się tam mogłem spodziewać? Córka zawołała tatę, bo w pokoju jest potwór, a on nie miał żadnej lepszej broni niż nóż. Hah, lubię, gdy nazywają mnie potworem. Boją się mnie. Świetnie, teraz będą za wszystko żałować.

Ach, wracając do tematu, to jednak nadal jest nudno. Postanawiam więc im trochę pomóc. Jestem schowany pod łóżkiem, a na szczęście mebel ten jest blisko drzwi. Ostrożnie więc, uważając by nikt nie zauważył cienia mojej ręki, chwytam za drzwi i raptownie je zamykam, chowając przy tym kończynę. Świetnie, pierwszy krok – mała przystawka zastraszenia – zrobiony. Po prostu wspaniale. Postępują według przeciętnego schematu spotkania ze mną. Chociaż, to trochę nudne. Ktoś mógłby wreszcie przestać się mnie bać, a przynajmniej mniej bać. Chciałbym mieć równego sobie przeciwnika. Kiedy odwracają się tyłem do mnie, by znaleźć powód nagłego zamknięcia drzwi, korzystam z okazji i wychodzę spod łóżka, zmieniając się przy tym w formę fizyczną. Wydłużam się nad ich sylwetki i cierpliwie czekam, aż się odwrócą zdumieni. Na czyn ten za długo nie trzeba liczyć, bo pewnie poczuli mój oddech na tyłach głów.

- Bu – odzywam się przyjaznym, acz niepokojącym głosem z uśmiechem na twarzy. – Ponoć prowadzicie śledztwo a propos pewnego potwora. Jaka by była szkoda, gdybyście nie mogli go dokończyć, nieprawdaż? – Lekko się śmieję. Słyszę, jak jeden z nich, ten na przedzie, cicho przełyka ślinę i wreszcie się odzywa, pokazując przy tym plakietkę:

- Pracownicy FBI. Jesteśmy zmuszeni złapać cię i zamknąć na bliżej nieokreślony czas.

- Bliżej nieokreślony czas? Cóż to za niedokładność?

Mężczyzna chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymuje go kobieta stojąca za nim. Uśmiecham się do niej. Mądra jest. Wie, że wprowadzenie się w rozmowę ze mną ma złe konsekwencje, i zamiast tego powinni działać.

- Hej, macie takie swoje oczko w głowie, partnera, partnerkę, dziecko może…? – Mówię jak gdyby nigdy nic, jak gdybym był ich bliskim przyjacielem, a nie potworem, którego chcą zwalczyć. Ale to jest właśnie potęga sztuki dobrego dobrania tonu i koszmarnych zdolności, dzięki którym można kogoś zmusić do danego czynu.

Wszyscy odpowiadają, jednak najbardziej ciekawi mnie odpowiedź mądrej, czerwonowłosej kobiety. A brzmi ona:

- Moja córka, Agnes, jak i mój mąż, James.

Chwilę potem członkowie FBI wybudzają się ze swego rodzaju mojej hipnozy. Nie wiedzą, że udzielili odpowiedzi. Cudnie.

- A jak tam z pańską córką Agnes? – Pytam przeszywając kobietę zabójczym wzrokiem.

- S-Skąd znasz jej imię?! – Jej pewność siebie dosyć spada, a na twarzy zaczynają pojawiać się drobne krople potu. Jej mina jest zdecydowanie przerażona oraz zdenerwowana.

- Szkoda by było, gdyby stało się jej coś złego, nieprawdaż? – ignoruję jej pytanie, dalej wpatrując się w nią i uśmiechając się przy tym. Co prawda aktualnie nie mam prawa wiedzieć, jak w tej chwili wyglądam, ale mogę się założyć, że moje złote oczy zdają się być mroczniejsze i bardziej przerażające, niż kiedykolwiek.

- No i oczywiście szkoda by było, gdyby coś złego stało się reszcie twojej rodziny, w szczególności Jamesowi. – Kolejna groźba. Kolejny strach. Kolejny uśmiech. – Ach, zapomniałem powiedzieć, że to samo dotyczy innych osób. Na przykład ciebie – wymachnąłem palcem w stronę losowej osoby. – Na pewno nie chciałbyś, żeby Cassie umarła, prawda?

Zamieniam się w cień, a właściwie cienie. Moje cienie otaczają ich z czterech stron. Śmieję się pod nosem – te cienie są takie same, jak piłkarzy na oświetlonym boisku.

- Wiecie więc, jaki jestem groźny. Czy mądrze próbować mnie złapać, lub zabić? – Pytam, a odpowiedź jest pół dobrowolna, a pół kontrolowana przeze mnie.

- Nie. – Delikatnie kręcą głowami.

- A czy mądrze jest mnie nie doceniać?

- Nie.

- No to może mądrze jest stwierdzić, że nie ma nikogo, kto mógłby mnie pokonać?

- Tak.

- A więc spójrzcie. Tu jest taki tam nóż. – Podnoszę broń z trupa rodzica. – Zabijcie się nim wszyscy. Teraz. Dokładnie teraz. Muszę dobrze spędzić moją okrągłą rocznicę. Nie chcielibyście mi w tym przeszkadzać, prawda?

Dokładnie dziesięć lat temu wydarzyło się To. Miał wtedy dopiero siedem lat. Co było nieco dziwne, zamiast trzymać się z rodzicami, czy kolegami, o wiele więcej czasu spędzał ze starszą siostrą. Kochał ją rodzinną miłością. A zresztą, z wzajemnością. Ona uwielbiała go zabawiać, czy opowiadać mu bajki, a on uwielbiał się z nią bawić, czy słuchać jej opowieści. Jak więc z tak dobrze wychowanego dziecka mógł wyrosnąć morderca? Choć słysząc morderca, pewnie powiedziałby, że on nie zabija, a nakłania do samobójstwa. Meh, wychodzi na jedno i to samo.

A wracając do tematu, powodem byli jego rodzice. To nie było tak, że go bili, czy nie mogli z nim spędzać czasu, nie, absolutnie. Chodziło o to, że wszystkie rzeczy, które mogły go zranić, ale powinien je znać, zatajali. To właśnie od siostry dowiedział się, między innymi o śmierci babci, czy o tym, że ich kot wcale nie uciekł, a zdechł przez chorobę, i takie tam. I właśnie dopiero, kiedy miał siedem lat dziewczyna postanowiła wreszcie wyjawić mu chyba największą i najważniejszą tajemnicę. Był sierotą, a jego rodzina – włącznie z szatynką – była zwyczajnie przyszywana. Nie był zły na siostrę, w końcu to ona otworzyła mu oczy, jednakże był zły na całą pozostałą rodzinę za milczenie w tej sprawie. Odwrócił się od nich wszystkich, i jedyną osobą, z jaką dobrowolnie rozmawiał była siostra. Nie pytała go, dlaczego tak postępuje, doskonale to wiedziała. A nawet, jeśli uważała to, za niesłuszne, to tego mu nie mówiła. Właśnie dlatego ją tak lubił. Dlatego, że jeśli miała przeciwne zdanie to po prostu nic nie mówiła, i udawała, że tak nie myśli. Na pewno osądzicie ją jako złą wychowawczynię dzieci, ale była ona przecież zwyczajną dziewczyną, działającą według swoich własnych reguł.

Pewnego dnia, kiedy wracał ze szkoły – samotnie, bo nie chciał wracać z rodzicami, a siostra była chora, więc nie miała jak go odprowadzić. – zauważył, jak ich dom staje w płomieniach. Trudno było się mu połapać w tej sytuacji, dodatkowo też dlatego, że krzyki – najprawdopodobniej – jego rodziców wcale nie pomagały się skupić. Kątem oka zauważył ludzi uciekających z miejsca wydarzeń. Mieli przy sobie wielkie torby. Wcześniej okradli jego dom, a żeby jego rodzice nie zdążyli zadzwonić na policje, zapalili im drogę do telefonów, bo niefortunnie para znalazła się daleko od nich. Chłopiec także nie miał dostępu do powyższego urządzenia, w końcu raczej siedmiolatki takowych nie posiadają. Stał tak przez chwilę, w całkowitym osłupieniu, a potem – jak można by się nie spodziewać – wcale się nie ocknął, tylko jeszcze bardziej pogrążył w przerażeniu i zdenerwowaniu. A chwilę potem zemdlał. Nikt nie wiedział o pożarze. Niefortunnie mieszkali daleko od ludzi, na czymś w rodzaju odludzia.

A kiedy się ocknął było już za późno. Wszedł nieco zmartwiony i nadal speszony do spalonego mieszkania, które było całe czarne, a wokół panował niemiłosierny odór spalonych trupów. A kiedy się tak przybliżał do smrodu, czuł ich obecność. No, a gdy zobaczył ich sponiewierane do całości ciała czuł ją całkowicie. Przeraził się, po czym zalał łzami. Chciał się przeklnąć za to, że wcześniej ich nie doceniał. Teraz już nigdy tego nie nadrobi. Jakichkolwiek by rodziców nie miał to nigdy nie będzie to samo.

Natomiast dopiero, kiedy już minął mu ten szok po zobaczeniu martwych rodziców zorientował się, że brakuje ciała jego siostry. Gdziekolwiek by nie była, wiedział, że musi ją odnaleźć. Właśnie wtedy przysiągł, że odpłaci się ludziom, za zabicie jego rodziców i odnajdzie siostrę. W tym samym czasie zaczęły ujawniać się jego paranormalne moce. Niby koncepcja siedmiolatka-zabójcy może brzmieć nieco bardzo komicznie, jednakże zapewniam, że wzbudzał niemałe przerażenie. Ludzie najbardziej boją się tego, co niepozorne i niewinne.

Ostatecznie jego oba cele idą w parze. Chodząc do losowych domów i zabijając osoby w nich żyjących, może sprawdzać, czy nie ma w nich jego siostry.

Westchnął idąc powoli ciemną uliczką. Pomimo tego, że potwory to nie ludzie, potwory też myślą. Potwory też się zastanawiają. Potwory też nie mają pewności, czy postępują właściwie. Potwory też się boją. Potwory też kochają. I z miłości zabijają. Te dwie rzeczy były powodem śmierci spowodowanych Cieniem. Strach i miłość.

Wszyscy się boją – wmawiał sobie cicho, idąc dalej i szukając nowego celu. – Ale to ja jestem największym tchórzem… - To właśnie go martwiło. Wszyscy ci ludzie, którzy zginęli… W prawdzie nie miał ich na sumieniu, w końcu nie byli dla niego kimś ważnym, jednakże bał się, że postąpił złą ścieżką. A teraz nie ma już wyjścia. Musi zabijać, bo stał się potworem. W końcu raczej nikt by mu nie uwierzył, gdyby nagle powiedział, że „Dobra, dobra, przepraszam za zabicie tych ludzi. Ale teraz jest już w porządku. Postanowiłem się zmienić. Teraz jestem już dobry.”. A zresztą przecież musi znaleźć siostrę. Wie, że kiedyś to zrobi, a przynajmniej wierzy.

Spojrzał się w niebo. Gwiazdy zdawały mu się być ludzi. Było ich tak dużo… Jak miał znaleźć w tym tłumie siostrę? Czy mu wybaczy te wszystkie zabójstwa? Czy po tych dziesięciu latach da radę znowu darzyć go tym samym uczuciem co wcześniej?

Pokręcił głową, i skierował ją na drzwi losowego domu. Zastanowi się nad tym, kiedy wreszcie ją znajdzie, jeszcze nie teraz. Podszedł do domu. Zamienił się w cień i wszedł przez uchylone okno. Poruszał się bezszelestnie, bo w końcu cienie nie robią hałasu. Zobaczył dwoje ludzi – prawdopodobnie małżeństwo – na niebieskiej kanapie, oglądających film. Byli tak tym zafascynowani, że nie zwrócili na niego uwagi. Nie chciał ich na razie atakować. Zawsze najpierw atakował potomstwo – o ile takowe istniało. Gdyby najpierw rodzice się zabili to dziecko miałoby trudniej się zabić. W końcu zawsze zabijał go rodzic. A zresztą, chciał oszczędzić krótkiego cierpienia dziecku. Żadne dziecko nie chciałoby widzieć śmierci swoich rodziców. Kieruje się cicho na górę, gdzie zastaje dwoje drzwi. Jedne otwarte, drugie zamknięte. Jeśli chodzi o te pierwsze są od toalety, a drugie najprawdopodobniej od pokoju dziecka.

Zamieniam się z powrotem w człekokształtną formę. Delikatnie pukam do drzwi z uśmiechem na twarzy. Wiem, że to nie moja siostra, bo nie mogę znaleźć jej już od dziesięciu lat. Byłoby dziwne, gdyby teraz okazało się, że to ona.

Drzwi się otwierają. Przede mną staje brązowowłosa dziewczyna, która zamiera ze strachu na mój widok. Ale tym razem się już nie uśmiecham. Ja także jestem zdziwiony. Jest zabójczo podobna do mojej siostry.

- L-Lucy?... – Pytam oszołomiony.

- Zamknij się potworze! – ucieka w głąb pokoju, by po chwili wrócić z pistoletem w ręku, co dodatkowo mnie zadziwia. – Nie obchodzi mnie ile o mnie wiesz! Po prostu giń! – Celuje do mnie z broni. – Każdy kto coś zrobi mojemu bratu musi pożałować! Wiem, że go zabiłeś!

Widocznie musiała mnie zgubić, i wydawało jej się, że ja jako morderca zabiłem mnie, jako normalnego chłopaka. Ale mimo to to co mówi jest prawdą. Dawny ja już nie żyję. Zabił go Cień-potwór. Zginął bezpowrotnie.

- Lucy, posłuchaj mnie! – próbuję do niej jakoś przemówić i sprawić, by wiedziała, że to ja, jej brat. – Wiem, co myślisz. Ale ja go nie zabiłem! Jakkolwiek wydawałoby się, że to zrobiłem!

- Tak sądzisz?! To niby co się z nim stało?! – Dziewczyna ani trochę nie chce mnie spuścić z celownika.

- No ten teges… To ja. – Zwieszam głowę do dołu. – Przepraszam, że ich wszystkich zabiłem…

Następuje cisza. Niezręczna cisza. Kompletnie nie wiem, co powinienem w tej chwili zrobić, dodać coś, czy dać jej coś powiedzieć? Postanawiam nic nie robić, a moja głowa dalej jest skierowana do dołu. Nie jestem w stanie patrzeć jej w oczy. Ale ona mi już tak.

- Jesteś kretynem. – Podnoszę głowę, a ona nie celuje już do mnie z pistoletu, tylko do mnie podchodzi. – Ja mogę ci wybaczyć, ale nie wiem, jak z nimi. Do trupów za bardzo przemówić nie możesz, a do ludzi, którzy jeszcze nie zginęli nie powiesz od tak, że z tym skończysz.

- Wiem, wiem… Doskonale to wiem…

- Dlatego jesteś kretynem. Powinieneś to przewidzieć i nie zabijać ich wszystkich. – Jej słowa doszczętnie mnie wkurzają.

- Że jak?! Ja tu cię przez te dziesięć lat szukałem i odpłacałem się ludziom, którzy podpalili nasz dom, a ty mi mówisz od tak, że nie powinienem tego robić?! – Krzyczę jej prosto w twarz.

- Tak – odpowiada chłodno. Zmieniła się nie do poznania. Zresztą, ja też. Przecież to było całe dziesięć lat.

- Wiesz co?! To ty masz zginąć! – mówię w przypływie emocji. Lucy, czy chce, czy nie chce, strzela sobie w głowę. Kręcę głową i zabieram pistolet by wykończyć jej nowych rodziców.

Mroczny las, do którego nikt się nie zbliża. Idealny dla Niego, by nikt go nie widział i nie słyszał. No, jedynie tylko te zwierzęta, które dodają grozy. Na przykład taka czarna sowa, która swoimi wielkimi oczami go obserwuje. Idzie w zupełnym milczeniu przez drzewa. Nic już nie ma dla niego takiego sensu, jak wcześniej. Jego działania były motywowane przez chęć znalezienia siostry, a teraz?

Chłopak nadal milczy. Chowa wszystkie uczucia głęboko w sobie, pod maską obojętności. Ale każdy się w końcu łamie, więc także i on. Łzy wolno spływają mu po twarzy. Żałuje. Mógł jej nie zabijać, a jednocześnie to wydawało się jedyne słuszne wyjście. Inaczej mogła go zabić, czy złapać i przekazać policji. Zresztą to nie była dawna Lucy, która się tak o niego troszczyła. Teraz ona także była potworem. Ale zdecydowała się podążać inną ścieżką, ukrywając swojego wewnętrznego potwora, i stając się zimną, chłodną damą.

Brakowało mu jej. Bez niej na świecie było inaczej. Dopiero teraz w jego głowie pojawił się nowy pomysł na wyjście z sytuacji, kiedy dziewczyna jeszcze żyła. Mógłby po prostu uciec przez okno. Wtedy jeszcze by żyła… - Ale oczywiście musiała pyskować i pokazać jaka to ona najlepsza! Że się niby nie boi takiego potwora! – wykrzyknął przy ponownym przypływie negatywnych emocji. I wtedy pojawiła się kolejna myśl w jego głowie. W końcu ktoś, kto się jego nie bał. I ktoś kto też był potworem. Walnął się ręką w twarz. Głupiec. Mógł ją zachować przy życiu i zahipnotyzować, by była potworem razem z nim.

- Ludzie są naprawdę idiotyczni – dodał. – Trzeba ich wytępić. I zostawić przy życiu tych, którzy są wystarczająco dobrzy na ten świat…. Tak…. To doskonały pomysł. Wybije wszystkich tych, którzy się stawiają, albo są za słabi. W ten sposób świat będzie o wiele lepszy. Mój nowy, doskonały świat. – Uśmiechnął się, a jego złote oczy zabłysły.

Będziesz_następny

Będziesz następny


Autor: Szalikuś

Advertisement