Creepypasta Wiki
Advertisement

W Newry - małym, portowym miasteczku na północy Irlandii - życie toczy się powoli.

Mieści się ono w dolinie otoczonej górami. To niesamowity widok, kiedy kłęby grubych, skumulowanych, ciemnych chmur spływają z owych gór na miasteczko, leniwie i bezgłośnie.

Blisko samego centrum jest małe, dosyć nowe osiedle niskich, czerwonych domków. Większość z nich nie posiada żadnego ogrodzenia, jednak niektóre otoczone są dosyć wysokim, drewnianym płotem. Między nimi jest 8-10 metrowa ścieżka, zawsze schowana w lekkim mroku, który nawet w słoneczny dzień nie daje się przegonić.

Pizap

Na tej ścieżce już od wielu lat stoi spacerówka.

Nie jest bardzo zniszczona czy połamana. Ma jedynie kilka brązowych, brzydkich zacieków.

Czasem przemieszcza się z miejsca na miejsce, raz stoi u jednego wyjścia z alei, raz u drugiego, czasem na środku- ale nigdy nie przekracza bariery półmroku panującej w alejce. I niezależnie od tego, z której strony wchodzisz, zawsze stoi tyłem do ciebie tak, że nie widzisz siedzenia.

Za każdym razem, gdy tamtędy idziesz masz głupie wrażenie, że w tym wózku ktoś będzie siedział... ale zawsze jest pusty.

Wiele razy przestawiano ją pod śmietniki, żeby została zabrana. Miejscowe dzieciaki niejednokrotnie próbowały ją zniszczyć lub podpalić, ale ona pomimo to zawsze wygląda tak samo. 

Nie znika. Ciągle stoi w alejce.

Nikt już nie chodzi tamtędy po zmierzchu, choć to bardzo wygodny skrót.

Ludzie niechętnie o niej mówią. Oto kilka najciekawszych historii, które udało mi się zebrać. „Tam jest zawsze ciemno, zauważyłaś? Zawsze. Chodziłem tamtędy często, komu by się chciało chodzić naokoło... zauważyłem to za którymś razem. Zawsze, gdy wchodziłem do tej alei wszystko wokół cichło. Nawet, jeśli chwilę wcześniej ptaki ćwierkały jak głupie.. to nagle cichły. Czasem było słychać tylko taki denerwujący, cichy dźwięk, nie miałem pojęcia co to było, nie mogłem go z niczym skojarzyć... Któregoś dnia stałem w kolejce do bankomatu, przede mną jakaś kobieta z dzieciakiem w wózku wybierała pieniądze. Ten mały stukał stopami w podstawkę na nogi... to był ten dźwięk.”

„Wracałem do domu, była 11:00, może 11:30. Spieszyłem się, wiesz jak to jest, człowiek po pracy chce być jak najszybciej w domu, zwłaszcza po całym dniu. Zawsze chodziłem tą uliczką, była dziwna ale nigdy mnie nic nie spotkało. Zrobiłem może 4-5 kroków i usłyszałem dziecięcy śmiech. Rozejrzałem się, ale w pobliżu nikogo nie było, pomyślałem że to z pobliskich domów, może jakiś dzieciak posiedział dłużej. Ten cholerny wózek stał tam tak jak zawsze, jak zawsze tyłem. Minąłem go bez większego wrażenia... już miałem wyjść z ulicy, ale... coś za mną biegło, wyraźnie to słyszałem, cholerny stukot małych bucików. Odwróciłem się... ten wózek stał dokładnie za mną. Za mną. To nie mógł być wiatr ani jakieś dzieciaki, przecież bym je widział- za mną było 10 metrów asfaltu, który po obu stronach ma 2 metrowy płot. Jak...? Nie wiem. Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Nie chodzę tamtędy. Tobie też nie polecam.”

„Mieszkam tam dopiero 3 lata, okno mojej sypialni wychodzi na tę alejkę, jest dokładnie nad nią. Pierwszy raz usłyszałam to drugiej nocy w tym domu. Cichy płacz i skrzypienie wózka. Wyjrzałam przez okno, wózek w alejce stał, ale nikogo przy nim nie było. Pomyślałam, że albo się przesłyszałam, albo ktoś w domu obok ma dzieci.

Następnej nocy znów obudził mnie dziecięcy płacz, tym razem głośniejszy. Zerwałam się i podbiegłam do okna. Zobaczyłam wózek, dźwięk dochodził chyba z niego, zarzuciłam na siebie szlafrok i chciałam wybiec, gdy usłyszałam męski, przytłumiony głos „Nikt mi Cię nie odbierze” Nagle usłyszałam wystrzał i płacz umilkł, potem usłyszałam drugi. Wpadłam w panikę, zadzwoniłam po policję, obudziłam męża i zbiegliśmy na dół, do wózka... ale tam nic nie było. Ani w wózku, ani w uliczce. Panowała straszliwa cisza. Policja przyjechała... i nic nie znalazła. Czasem budzę się w nocy i słyszę ten płacz. Zatykam uszy, żeby nie słyszeć wystrzału. I głosu mężczyzny...” „To było kilka lat temu, chyba krótko po tym, jak wózek się tam pojawił. Wracałam z córeczką do domu, szłyśmy skrótem, miała wtedy 4 latka. Zatrzymałam się na chwilę, bo moja komórka zaczęła dzwonić... Izzie podreptała kawałek do przodu i zatrzymała się obok wózka. Byłam zajęta rozmową, ale stałam dosłownie 2 metry od niej i widziałam, jak na niego patrzy. Nagle... nagle z tego wózka wychyliła się mała, dziecięca rączka... cała zakrwawiona. Izzie zaczęła płakać, ja się przestraszyłam i podbiegłam do niej, myślałam że ktoś porzucił dziecko, zdarzył się jakiś wypadek... ale wózek był... pusty. Moja córka cały czas płakała, nie mogłam jej uspokoić... ciągle powtarzała 'Mamo, ona się boi, mamo pomóż jej, ona jest taka przerażona, to tak boli...' Poszłyśmy do domu, próbowałam z nią potem rozmawiać, ale nie chciała nic powiedzieć. Powtarzała tylko w kółko, że 'ona była taka przestraszona...'”

Zaczęłam szperać, szukać informacji. Szukałam w miejskiej bibliotece, pytałam starszych ludzi, aż w końcu znajomy polecił mi porozmawiać z Denisem, emerytowanym policjantem.

Spotkaliśmy się w kawiarni. Przyniósł wycinek gazety, artykuł z 18 września 1998 roku.



„ MAKABRYCZNY WYPADEK NA HILL AVENUE.

W dniu wczorajszym nad ranem policja natrafiła na zwłoki Roberta McMarreya i jego 3 letniej córeczki Marry. Podejrzewa się, że mężczyzna zamordował córkę, a następnie popełnił samobójstwo.

McMarrey był w trakcie rozwodu i walczył o prawo do opieki nad córką. Żona denata zeznała, że w dniu popełnienia morderstwa McMarrey przyszedł do niej i błagał ją, żeby oddała mu córkę. Gdy kobieta nie zgodziła się McMarrey miał powiedzieć, że „nigdy mu go nie odbierze”.

Trwają postępowania w celu wyjaśnienia sprawy.”

„Byłem tam. Dotarliśmy jako pierwsi na miejsce... to było... tego się nie zapomina. Ta dziewczynka, takie śliczne maleństwo... miała piękne, rude włoski zaplecione w warkoczyk, piegowatą buzię i... śliczne, zielone... martwe oczy. Leżała w tym wózku, cała zakrwawiona, ściskała kurczowo kocyk... a ten bydlak leżał obok. Każdy z nas cieszył się, że nie żyje... bo sami byśmy go zabili. Nigdy tego nie zrozumiem. Widziałem wiele, naprawdę wiele... ale tego nie da się zrozumieć. A ta malutka... mój kolega, który odbierał raport od patologa siedział później u mnie i płakał jak dziecko. Ona żyła... konała jeszcze kilka godzin. Ten... on nawet nie umiał strzelać... kilka godzin, gdyby ktokolwiek tamtędy szedł choć godzinę wcześniej... może ona by dalej żyła.”

Advertisement