Creepypasta Wiki
Advertisement

Kiedy byłem w liceum, kochałem kempingi. Mój tata kupił mi namiot, latarnię gazową i śpiwór. Ja i moi przyjaciele uwielbialiśmy udawać się do różnych rezerwatów przyrody i obszarów leśnych. Wybieraliśmy ładne miejsce, stawialiśmy namioty, a potem rozpalaliśmy ognisko i patrzyliśmy w gwiazdy.

Mniej więcej tydzień przed ukończeniem liceum ja i dwójka moich znajomych postanowiliśmy wybrać się na nasz ostatni kemping, zanim rozejdziemy się do różnych collage’ów. Załadowaliśmy sprzęt do samochodu jednego z nas i wyruszyliśmy do lasu, gdzie mieliśmy spędzić tydzień.

Gdy tylko wyruszyliśmy szlakiem, od razu zaczęło lać, więc byliśmy (delikatnie mówiąc) kompletnie przemoknięci. Szlak był bardzo zarośnięty i błotnisty, na dodatek jeden z moich przyjaciół (nazwijmy go Johnny), upuścił lampę gazową, tak, że zostaliśmy tylko z jedną latarką.

Było prawie ciemno, gdy dotarliśmy na polanę i rozłożyliśmy namioty. W centrum polany leżały stare, zniszczone buty. Drugi mój znajomy (powiedzmy, że nazywa się Mark) zabrał je i cisnął między drzewa.

Nadal padało zbyt mocno, aby rozpalić ogień, więc skryliśmy się w namiocie i opowiadaliśmy sobie straszne historie.

Była mniej więcej północ, gdy usłyszeliśmy pierwsze kroki.

Dźwięki te bardzo nas zaniepokoiły, bo w promieniu kilku mil nie powinno być żadnych ludzi. Byliśmy sami na pustkowiu, aż tu nagle ciszę nocną przerwały dudniące odgłosy kroków, które zdawały się kierować prosto do naszego namiotu.

Poczułem kłucie w żołądku. Przecież to może być deszcz – pomyślałem. Spojrzałem na Marka i Johnny'ego – skuleni, patrzyli to na siebie, to na mnie w rosnący przerażeniu. Każdy z nas wiedział, że to nie był deszcz. Potem usłyszeliśmy śmiech, który bardziej przypominał pisk. Johnny wyciągnął scyzoryk i trzymał go mocno w ręku. Słyszeliśmy trzask gałęzi, jakby ktoś lub coś stanął/stanęło na niej. Kroki były głośniejsze, gdyż zbliżył się do namiotu i szybko usłyszeliśmy ciężki oddech na zewnątrz.

Usłyszeliśmy odgłos drapania, jakby to coś przesuwało opuszkami palców po tkaninie namiotu. ”Kimkolwiek jesteś, mamy broń i nie zawahamy się jej użyć” – krzyknął Johnny. Spojrzeliśmy na siebie. Nie mieliśmy żadnej broni.

Potem drapanie ustało. Przerażeni patrzyliśmy, jak zamek otwiera się od zewnątrz, powoli, jakby to coś chciało utrzymać nas jak najdłużej w strachu. Gdy tylko namiot otworzył się na wystarczającą szerokość – Johnny poleciał na to coś ze scyzorykiem.

Usłyszeliśmy plaśnięcie o ziemię. Gdy odważyliśmy się wyjść, zobaczyliśmy stare buty, które na początku były na polanie, i zatopiony w jednym z nich scyzoryk. Nigdy już więcej nie widzieliśmy Johnny’ego.

Źródło: scaryforkids.com[]
Advertisement